wtorek, 12 maja 2015

Prolog

Kobaltowa noc wsiąkała w ubrania, pogłębiając czerń płaszczy postaci, wysyłając barwę z kształtu zarysu ich kapturów, zanim zmaterializowały się w świetle latarni. Hogsmeade było ledwo widoczne, ale nawet podczas dnia przypominało zwykłą wioskę, przepełnioną ludźmi nie mającego bladego pojęcia o magii. Teoretycznie, gdyż po przybliżeniu wszystko wyglądało inaczej...
Kobiety minęły "Dziurawy kocioł", czyli brudny pub. Różnorakie sklepy, których witryny obsadzono teleskopami, dziwnymi srebrnymi instrumentami, inne zaś beczułkami ze śledzionami nietoperzy i oczkami węgorzy. Stosami ksiąg z zaklęciami, piórami, zwojami pergaminu, butelkami zawierającymi magiczne mikstury, globusami księżyca...
Tuż za ulicą "pokątną", położona została aleja "śmiertelnego Nokturnu", gdzie czarnoksiężnicy robili zakupy. Jasnowłosa przyśpieszyła tępo, wymuszając na towarzyszce żwawszy chód. Przez całą drogę jednak, nie zamieniły ani jednego słowa. Pięć minut później przekroczyły zamieszkałą dzielnicę, magicznej części Londynu. Ostatni punkt podróży. Nierówne rzędy domów rozciągały się aż po horyzont. Dach każdej budowli wieńczyły dumnie wzniesione wieżyczki, dzięki czemu otoczenie sprawiało wrażenie baśniowej krainy. Ciemność uniemożliwiała rozróżnienie koloru ich fasad, tylko nieliczne owalne okienka, emitowały resztki dogasającego blasku.
Dochodziła północ. Wyższa osobniczka świetnie znała teren. Stąpając twardo, zwinnie prowadziła młodą dziewczynę wzdłuż wąskich zaułków. Słyszały pojedyncze odgłosy. Raz lub dwa, drogę przeciął im zdziczały kot. Wreszcie przystanęły pod budynkiem, którego ganek wskazywał północ. Nie zdradzał on niczego charakterystycznego, wręcz przeciwnie – jedynie podkreślał typowość posiadłości, noszących średniowieczne znamiona. Zielonooka blondynka zdjęła wytwornie rękawiczkę, a następnie zakołatała trzykrotnie do sękatych drzwi.
Trudno stwierdzić, by właściciel owego domu otworzył ochoczo, choć migoczący płonień świec świadczył, iż nie zmorzył go jeszcze sen. Gości przywitał delikatnie mówiąc, odstraszającym rykiem:
–  ILE RAZY MAM POWTARZAĆ, ŻE NIE ZAMAWIAŁEM...
Widok dwóch, urodziwych przybyszek, wyraźnie zbił z tropu dobrze zbudowanego mężczyznę. Zakłopotany, poprawił wiązanie szlafroku o odcieniu rubinu. Zdumiona aryjska piękność uniosła cienką brew.
–  Spokojnie, nie jesteśmy szmuglerkami – rzekła poważnym tonem.
–  Wielkie nieba, Kasandra! Ostatni raz widziałem cię wieki temu! Wejdźcie, proszę!
Oczekiwał czułego przywitania ze strony dawnej przyjaciółki, więc doznał rozczarowania, kiedy skinęła oschle głową.
– Przepraszam, pełno tu nieuczciwych typów. Wędrując, wciskają co popadnie. Ostatnio weszła moda na skrzaty.
Czarownice zdjęły wierzchnie odzienie, po czym rozgościły się w uporządkowanym, okrągłym pomieszczeniu. Mimo panującego półmroku, łatwo było dostrzec połysk przedmiotów. Stara sofa, regał wypełniony księgami, niewielki stolik. Gdzieś zbiór tajemniczych flakoników i pudełek, skrywających niezbadaną zawartość.
– Pragniecie zwilżyć czymś gardło? Mój brat przysłał znakomite szwedzkie trunki. Może odrobinkę ognistej brandy?
–  Muszę odmówić, nie piję alkoholu – oznajmiła dawna znajoma gospodarza.
Gdy zaproponował imbirowe piwo, nie stawiła szczególnego oporu, także rozlał prędko aromatyczny napój do ręcznie rzeźbionych kubków.
– Dziękuję panu – posiadaczka kruczoczarnych włosów oraz dużych, brązowych oczu, pierwszy raz zabrała głos.
Wydawała się być wycofana, również trochę zagubiona. Zaledwie cztery dni temu poinformowano ją o konieczności przeprowadzki. Bez szansy wyboru, konkretnych wyjaśnień... Za nic nie chciała opuszczać malowniczej Francji, natomiast deszczowa Anglia napawała siedemnastolatkę obrzydzeniem. Dodatkowo odczuwała drobne skrępowanie. Jako uczennica damskiej szkoły, rzadko przebywała wśród płci przeciwnej. Zwłaszcza interesującej.
–  Oh, mów mi Eric. Oficjalny ton mnie postarza – posłał młodej dziewczynie ukradkowy uśmiech.
Wtedy ta lekko poczerwieniała.
–  Co was sprowadza o tak późnej porze? – zmienił temat.
–  Poszukujemy noclegu. Z powodu wakacji pensjonaty są przepełnione, byłyśmy niemal wszędzie. Otrzymałam zadanie sprawowania opieki nad czarodziejami, którym grozi niebezpieczeństwo, stąd...
–  Zaraz, zaraz. Zostałaś pracownicą ministerstwa?! Ty, urodzona anarchistka? Dlaczego?
Pod wpływem podziwu, źrenice mężczyzny zwiększyły objętość.
– Zmądrzałam, Macquarie. Każdego to dopada. Pula "wybitnych" stopni otwiera mnóstwo drzwi. Skończmy ceregiele, udzielisz nam schronienia? Jutro znikniemy, wystarczy kilka godzin.
–  Nie widzę problemu. Tobie i...
–  Dorindzie – dopowiedziała Kasandra, kiedy zakosztowała łyku imbirowego piwa.
–  Znajdziemy miejsce. Słyszałem, że gościłaś we Włoszech. Podzielisz się wrażeniami?
–  Nie odpowiadał mi temperament tamtejszych mugoli – parsknęła niedbale, ilustrując salon uważnym spojrzeniem. – Chwila.
Wtem wyjęła zza paska od spodni skrzywioną różdżkę średniej długości, aby rzucić zaklęcie, wykrywające ślady czarnej magii. Nagle w powietrzu stanęły dwa tuziny maleńkich chochlików. Główki stworzonek wieńczyły czułkowe odbiorniki.
– Uważniej dobieraj towarzystwo. Komuś najwidoczniej wyszedł eksperyment.
Zmieszany Eric, rozmierzwił swą ciemnozłotą czuprynę.
– Nic się przed tobą nie ukryje. Będę ostrożniejszy. Was także trzeba mieć na oku? – nieudolnie wyszła mu próba rozbawienia Kasandry.
Jeszcze przeszło kwadrans rozmawiali sztywno, aż zostali całkowicie obezwładnieni zmęczeniem. Kolejny dzień szykował dla Dorindy ogromne zmiany, spowite tajemnicą wagi państwowej. Pełna napięcia wypatrywała bliskiej, aczkolwiek nieokreślonej przyszłości...


Proszę o komentarz wszystkich, którzy przeczytali prolog! Opinia - niekoniecznie dobra, bardzo mi się przyda! Zachęcam również do udziału w zabawie "zgaduj zgadula"!